W sennej przestrzeni, siedzę wciąż w szkolnej ławce, spotykam swoich nauczycieli, rozmawiamy. Te sny dopominają się, aby skłonić się do refleksji nad czasem minionym. Szkoła średnia to okres, gdy nauczyciele wypuszczają nas w świat. Nie chcę silić się na wielkie słowa. Edukacja często dziś zawodzi, ale ja miałam szczęście uczęszczać do dobrego liceum. Było to II LO im. Komisji Edukacji Narodowej w Kalwarii Zebrzydowskiej.

To duże szczęście, że miało się nauczyciela fizyki, który rozumiał, że nie każdy umysł żyje w liczbach i nie liczby są jego sposobem wyrazu. Profesor Lilianna Klimowska-Pułka pozwoliła żyć uczniom w szkole, bo w czasie zajęć matematycznych nie można było liczyć na szacunek i poszerzoną ofertę kształcenia, by można było się sprawdzić w tym, co bliższe uczniowi, także w zakresie jego predyspozycji. Nie pozostawiła traumy we mnie do fizyki, więc będąc na studiach chętnie czerpałam z filozofii nauki Einsteina. Wiele mi to dało. Interesowałam się związkami wybitnych fizyków z myślą filozoficzną, a wiadomo, że wiele mieli do powiedzenia w kwestii materii. Brakowało mi determinacji, by kontynuować swoje prace i publikacje w zakresie związków literatury z matematyką. Matematyczka nie oszczędziła mojej wrażliwości… Odpoczywałam po liceum w życzliwym towarzystwie swojego Wydawcy, w Wydawnictwie Miniatura w Krakowie. Miałam dostęp go ogromu dorobku twórczego ludzi, który roztaczał się z półek. Wydawca ofiarowywał mi małe książeczki wybitnych myślicieli, zapoznawał w Wydawnictwie z literatami, opowiadał o ludziach, z którymi pracuje, różnorodnych życiorysach literatów i otrzymałam do redakcji „Metaforę”, pismo Głównego Zarządu Literatów Polskich w Warszawie, pierwszy kwartalnik literacko-artystyczny w Polsce.

Miałam świetną polonistkę, Profesor Annę Majtykę, cechowała się siłą życiowej mądrości, doświadczeniem dydaktycznym, opowiadała o życiu i kulturze, potrzebach ludzkich, widziała nas jako ludzi, myślała o tym, co nam się przyda z wiedzy. Chętnie dzieliła się swoimi doświadczeniami.

Ważna była dla mnie historia i WF. Wychowawczyni klasy była historyczką, Profesor Iwona Kobiela. Mogła rejestrować jak się zmieniam, ale prawdziwy bunt był na studiach. Ceniłam to, że dużo wymaga, bo przecież łączą nas związki z poprzednimi pokoleniami, cywilizacjami, nie lubię ignorowania wiedzy, która nas tworzy. Nie wzbudzała strachu. Nie potrzebowała go jako narzędzia spowodowania, że jej zdanie jest respektowane. Odwoływała się do metod rozumowych, to był przejaw głębokiego szacunku do człowieka, jego podmiotowości, co wyraża głęboka myśl filozofii personalistycznej.

Barbara Pająk była dyrektorem, dobrze się reprezentowała. Pojechała odebrać moją nagrodę w konkursie historycznym w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Od tego okresu związałam się na stałe z Muzeum i jego kolejnymi projektami edukacyjnymi. Premier Szydło, gdy sprawowała urząd doceniła mnie i otrzymałam od niej pióro premiera. Byłam na wielkich uroczystościach rocznicowych w Muzeum, widywałam premier Szydło i prezydenta.

We wczesnej twórczości poetyckiej miewałam inspiracje sportem. Codziennie grałam mecz życia, gdy wychodziłam na boisko. Profesor Agata Makówka i Profesor Jerzy Dąbrowski byli bardzo dobrzy w tym, co robili. To dydaktycy wychowania fizycznego zaangażowani. Może to zdawać się proste, ale to był mój bezpieczny świat, nie doskonały, bo takich nie ma, ale normalny i to bardzo dużo.
W czasie studiów trenowałam rzut oszczepem w AWF pod kierunkiem dyrektorki sekcji lekkoatletycznej. Nie było czasu na to, dyrektorka dzwoniła jak mnie nie było na treningu, ale ja pracowałam w szkole i chodziłam na drugie studia magisterskie dzienne.

Miałam w sobie pociąg do ekstrem od dziecka. Lubiłam szybką jazdę rowerem po pagórkach, lasach, jeździłam szybko na rowerze stojąc na jego ramie i wiele rzeczy, których nie chcę tu wyznawać. Moje treningi w AWF definitywnie zakończyło bardzo skomplikowane złamanie ręki, ale nastąpiło jako naturalny wypadek. Być może jeszcze wrócę do klubu, ale nie po to, by trenować w I lidze. Spotkałam tu córkę Chojnackiej. Ćwiczyła pchnięcie kulą, jest trenerką w UJ. Zaprzyjaźniłyśmy się. Trenowałyśmy razem. Ćwiczyłam technikę rzutu oszczepem przez pchnięcie kulą i poznawałam anegdoty ze świata wielkiego sportu. Przeszłość przeplata się z dziś. Można powiedzieć, że wszystko, co dobre zaczęło się w liceum.

Czuję znowu dziś przyjazną atmosferę jak w liceum. Zaprzyjaźniłam się z profesorami Akademii Sztuk Pięknych, badam ich prace, zajmuję się psychologią twórczości. Mam możliwość rozmów z takimi osobami jak Profesor Probucka, wybitny etyk, to budujące.

Moim mistrzem jest teraz Profesor zw. Bogusława Bortnik-Morajda, interesuje się jak ja interdyscyplinarnością sztuki i nauki. Jednakże liceum ciągle otwiera się w mojej głowie, wiem, że dlatego, bo to był ważny czas, namiastka spokoju, dobrych lat, aby można było dojrzewać. Jak wspomniałam wtedy zaczynałam wychodzić poza schemat siebie, eksperymentowałam z wagarami. Miałam okres, że chodziłam ubrana od stóp do głowy na czarno. Chowałam się w sobie. Chciałam zrozumieć ludzi, którzy się samookaleczają. To miało coś z dramatycznego i lirycznego buntu egzystencji. Potem, jak Basia Rosiek czytała o moich doświadczeniach z tego czasu, głęboko skrywanych – nazwała mój tekst genialnym studium autodestrukcji. Tak rozpoczęła się nasza współpraca przy wspólnych tekstach. Napisałam z nią książkę „Zapiski zabójczyni”. Basia stała się moją wielką przyjaciółką, poznałam geniusz jej twórczości i legendy z książek do języka polskiego najpierw. Przez lata włóczyłyśmy się po Krakowie, to były nasze wielkie wagary od świata w dorosłym życiu. Dla Basi każde doświadczenie było ludzkie i to było piękne.

Byłam pedagogiem. Umiałam dotrzeć do każdego ucznia. Jestem pedagogiem. W liceum pedagog nie wychodził ze swojego gabinetu, był aspołeczny. Nie rozmawiał, a jak już szkodził, bo to była zła osoba i nie miała życzliwości do ludzi, co dopiero wrażliwości. To jest tragedia i wielka porażka… Nie potrafiłabym swoich uczniów zostawić sobie.

Wiem, że ranienie swojego ciała jest na masową skalę, bo młodzi ludzie szukają ujścia emocji, które są wynikiem wrażliwości. Ta pedagog w KEN jest ślepa. I chyba zmierzam do serca swojego tekstu. To trudne, że są pedagodzy, którzy nie lubią ludzi i wyrządzają krzywdę. Przychodzi czas, że się wyznaje takie rzeczy. Jakbym miała problem to na pewno wolałabym się zwrócić do wychowawczyni, polonistki, fizyczki, nauczycieli wychowania fizycznego. To są ludzie piękni i dobrzy, rozumiejący, posiadający doświadczenie pedagogiczne, ale nigdy w życiu nie weszłabym do tej jaskini wilka. Byłam człowiekiem skrytym, ale wyjaśnię, dlaczego.

Lubiłam swoją samotność, włóczyć się w liceum tam, gdzie innym jest to niewiadome. Rozpoczynała się moja wielka droga, rozpoczęta dokładnie od studiów książek w gimnazjum. W czasie wagarów oglądałam malarstwo tutejsze. Pani Ania Majtyka opowiadała o nim, o słynnym Danse macabre z klasztoru oo. Bernardynów. Przychodziłam tu na wagary i siedziałam, czytając zabytki języka polskiego z obrazu. Pani Ania dostarczała wielu inspiracji, chodziłam jej szlakami jak ona kiedyś, będąc studentką w Krakowie. Chodziłam na noce poezji, po muzeach, księgarniach. Miała rację, to jeszcze dobry czas w życiu człowieka. Zachęcała, aby robić w życiu coś, taką pracę podejmować, która nas będzie stale rozwijała i stawiała jakieś wyzwania intelektualne. Pani Ania to mistrz. Jak kończyłam naukę w liceum przyszłam na ostatnie dwie lekcje. Choć byłam ja i moja koleżanka z ławki, Anka – rozmawiała z nami te dwie godziny.

W liceum rozwinęły się moje przyjaźnie z ocalonymi z Holokaustu. Przez nauczyciela angielskiego, Pana Tomka Jurka dotarłam do Kliniki Pro Vita et Spe. Zajmowała się leczeniem byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Odkrywałam tu wtedy przez rozmowę z Józefem Rosołowskim Syndrom Snu w Snach (człowiek śni, że jest w obozie, budzi się, dalej jest w obozie, to głębsza faza snu, potrafią trwać do rana, narasta przerażenie, paniczny strach przed śmiercią i trudno uspokoić człowieka po przebudzeniu, sny mogą trwać do rana, jeśli krzyczącego nie obudzą bliscy). Pan Józef był więźniem Mauthausen, młodym Powstańcem Warszawskim, sąsiadem Baczyńskiego. Wspominał go, że nie chciał zawierać kontaktów z młodszymi kolegami.

Liceum było bardzo dobre, ale szkoła podstawowa np. to był taki ciężki czas, że „Polityka” nawet chciała zebrać ode mnie wywiad, co się tam działo, bo wspominałam trochę. Starczy powiedzieć, że nauczycielka polskiego miała sprawę w kuratorium ostatnio za znęcanie się psychiczne nad dziećmi, ale po rocznej przerwie uczy dalej, więc jak to jest? Miewałam swoje bunty, doświadczenia, manifestacje poetyckie, malarskie, czy filozoficzne, doświadczenia twórcze, ale nigdy nie wyrządziłam najmniejszego zła swojemu uczniowi.

W liceum robiłam dużo zdjęć, odwiedzałam miejsca opuszczone, ze swoją historią, ruiny, choćby zamków i kościołów. Rodziłam się dla poezji. Odzywało się we mnie poszukiwanie. Próbowaliśmy energy drinków, bo po lekcjach włóczyliśmy się. Dopalacze były wszędzie. Chcieliśmy żyć, doświadczać, nie odpoczywać. Nocą sen po takich drinkach nie przychodził. Zdarzały się palpitacje serca, czy arytmia. Nie był nam potrzebny pedagog, bo był dla siebie. Cieszę się, że ani razu nie rozmawiałam jako uczennica z p. B. D. Robi wrażenie osoby bardzo niekompetentnej, o niepełnym wykształceniu, a co więcej jak pisałam nie ma predyspozycji ludzkich.

A ja się wciąż włóczę, jak ten bezdomny emocjonalnie w świecie, bo to jest pożywką dla moich wierszy i grafik, obrazów. Jak się włóczyłam, by poznawać, bywałam w Fundacji Szymborskiej i ona ukierunkowała moje włóczenie na reprezentowanie jej w kontaktach z instytucjami. Moje wagary były kulturowe. Moje przecięcie ciała szkłem było, aby poznać, byłam jak obiekt swoich badań. To było makabryczne, ale wylało piękno na papier, dokonałam owego studium autodestrukcji, które poza literaturą stało się obiektem badań psychologicznych. Aby zrozumieć młodych ludzi – jestem już w stanie przetrwać to zainteresowanie.

Mam wiele swoich tajemnic, niektóre zapiszę w książkach, prozie, opowiadaniach, ale są też takie meandry licealne, że tylko będą mi się wciąż śniły. Agata Makówka miała rację, że jestem człowiekiem szczelnie zamkniętym jak orzech, bo ja nie chciałam sobie odebrać swojego świata, dać się z niego wyleczyć, ze swoich intymnych przeżyć i doświadczenia świata. Wolałam obserwować, wręcz nie mówić. Profesorowie na siłę mnie otworzyli w uczelni, ale złamali moją wrażliwość. A więc włóczę się dalej, po opuszczonych teatrach, szukam duszy tych twórców, którzy byli przed nami w swoich intymnych doświadczeniach dojrzewania.

 

Katarzyna Lisowska – rocznik 90, redaktorka miesięcznika „Kraków” i redakcji „Outro”. Publikowała w wielu pismach, choćby „Polityce”, „Gazecie Wyborczej”, „Nowym Dzienniku”, „Dzienniku Polskim”, wielu innych. Pedagog, filolog, pisarka. Założycielka i kierowniczka nieformalnej, Międzynarodowej Grupy Literacko-Artystycznej „Kwadrat”, która skupia twórców z całego świata i wydaje międzynarodową antologię cyklicznie – „Metaforę Współczesności”.